czwartek, 29 sierpnia 2013

Krokiety - wersja light

Wiem, wiem, z krokietami nie jest wcale tak szybko, ale pocieszające jest to, że dzięki tym krokietom możemy zapomnieć o obiedzie przez kolejne trzy dni, a nawet zamrozić część farszu i wrócić do niego za jakiś czas. No, chyba, że ktoś zwyczajnie nie potrafi przeżyć jednego dnia bez mięsa, wtedy gadka ta nie dla takiego konsumenta;-)


S K Ł A D N I K I:

(FARSZ)

1 kg kiszonej kapusty
15 sztuk średnich pieczarek
kilka suszonych grzybów
cebula
sól
pieprz
oliwa z oliwek lub olej rzepakowy

NALEŚNIKI

mąka
mleko
jajka
sól


 DODATKI

orzechy włoskie
jajko


 
Każdy z nas pewnie robi krokiety na swój sposób, pokażę Wam jak powstaja one u nas w domu.

Dzień wcześniej wrzucam na całą noc do namoczenia grzyby.
Dnia następnego opłukuję je, może być w nich jeszcze trochę piasku (piszę o tych, które sami zbieramy, sklepowe pewnie są już piękne oczyszczone) i wkładamy do garnka z wodą, gotujemy koło 40, 50 minut. Kapustę wstawiamy do garnka z wodą, gotujemy przez 20 minut, po tym czasie wylewamy z niego wodę,  opłukujemy kapuchę, znów napełniamy garnek z wodą i jeszcze raz gotujemy, znów około 20 minut żeby straciła część swojego kwaśnego smaku. 

Myjemy pieczarki i drobno, w kostkę kroimy. Podsmażamy na patelni, na końcu dodajemy soli.
Wygotowaną kapustę wyciskamy z nadmiaru wody i drobno siekamy. Podsmażamy cebulkę, wcześniej krojąc na małe kosteczki (u mnie w domu jest ścierana na tarce, co to by Mąż się jej nie dopatrzył, a smak jej był w krokietach) Na chwilkę też wrzucamy naszą kapustę i podsmażamy. Nasze wygotowane grzyby także w kostkę kroimy i podsmażamy chwilę na patelni.

Teraz przystępujemy do łączenia wszystkich składników. Doprawiamy je solą i pieprzem.
 Robimy naleśniki, nie podam proporcji, bo robię na oko (dobry kucharz robi na smak, ale smakować ciasto na naleśniki?).

Lubię nasmażyć sobie dużą ilość naleśników, co to bym na drugi dzień mogła tylko je farszem zapełnić. Zawijamy nasz farsz w naleśniki. Obtaczamy roztrzepanym jajkiem.

Wersja light naszych krokietów wygląda następująco. Zamiast kolejno obtoczyć je w bułce tartej ja moczę w drobno zmielonych orzechach włoskich i wkładam na 15 minut do rozgrzanego piekarnika;-)
Muszę się przyznać, że tym razem podsmażyłam je sobie na patelni, bo byłam okrutnie głodna, a Miko blisko popołudniowej pobudki. Nie róbcie tego w domu;-))

ps. wersja z dzieciństwa z ketchupem, wersja, którą nauczyła mnie jeść koleżanka ze studiów z sosem sojowym - pycha!!

Krokietowa anegdota domowa:

Żona: dlaczego tylko dwa krokiety zjadłeś? Weź jezcze tą połówkę
Mąż: nie, już chyba nie chcę
Żona: nie smakują Ci?
Mąż: szczerze? Jak dla mnie trochę za mało w nich mięsa
Żona: ale w nich w ogóle nie ma mięsa
Mąż: to ja nie przepadam jednak za krokietami...

Mhm...


 
S M A C Z N E G O!!









wtorek, 27 sierpnia 2013

Nie zatykaj zlewu czyli rocznica nr 2;-)

Takie oto krótkie zadanie mój przyszły jeszcze wtedy Mąż zamierzał wygrawerować mi na obrączce, bo wkurzał go ten zatkany zlew niemiłosiernie. Finalnie nosimy obrączki, jak dla mnie ze wzruszającym hasłem, ale pozostawię je dla nas;-) Grawer w postaci daty ślubu u innych trochę mnie dziwił, ale z perspektywy czasu chyba sama bym Mężowi właśnie datę ślubu + datę moich urodzin wygrawerowała. Zawsze wezwany do tablicy myli się o jeden, dwa dni. W sumie i tak dobrze, mój Tata z tego ich wspólnego dnia pamiętał, że było ciepło, w sensie, że lato;-) Z biegiem tych lat data się utrwaliła, pamięć wróciła. Z moim Mężem będzie pewnie tak samo;-) Dziś drugą rocznicę obchodzimy, o 17:00 wspomnę sobie u boku mego Syna narazie ten piękny czas.


Nasze dotychczasowe osiągi:

- jedno cudne dziecko
- milion wspólnych chwil
- piękny czas narodzin naszego Mikołaja
- tysiące wojen i awantur
- kilkanaście tysięcy godzeń
- kilka siwych włosów u Męża
- kilka nowych zmarszczek u Żony
- dodatkowe kilogramy
- miliony wypowiedzianych słów kocham
- mnóstwo wspólnych podróży

...a ile jeszcze przed nami;-)

A! nie będę tu na forum kadziła memu Zaślubionemu, ale jest super hiper fajowym Mężem i przyjacielem, kocham i już!

Kilka wspomnień na zdjęciach, bardzo lubię do nich wracać.












niedziela, 25 sierpnia 2013

uległam:)

Też mamy konto na Instagramie:D Pozazdrościłam Sis, która podczas pobytu u mnie nie rozstawała się z komórą, podejrzewałam, że powodem jest Jej Mateusz, ale to nie On to Instagram:D Tym sposobem i my mamy kolejny czasozabierać;-)

 Możecie nas znaleźć pod nazwą doookolanas:)
(trzy razy o)

Dawajcie namiary, będziemy i Was poszukiwać:)


Przypominam, że jesteśmy też na Facebook'u -> KLIK

czwartek, 22 sierpnia 2013

Level two - fotelik -> poszukiwania

Obiadu czwartkowego nie będzie, to znaczy my w domu mamy -> carbonara na naszych talerzach zagości, bo mamy gości, są czasem ważniejsze rzeczy niż jedzenie;-)

Jak wspomniałam w ostatnim poście Mikołaj nie znosi siedzenia w swoim foteliku. Mam wrażenie, że się ciśnie i męczy i każda podróż to dla Niego wielka katorga. Dla mnie też, bo po godzinie kończą mi się pomysły na zabawianie, zagadywanie i odwracanie uwagi od wyślizgiwania się fotela, a jeździmy naprawdę sporo.

W związku z tym, że Mikołaj przekroczył wagę 9 kilogramów i wzrostowo też kwalifikuje się do następnego fotelika postanowiliśmy poczynić poszukiwania. Przede wszystkim najważniejsze są dla nas testy zderzeniowe ADAC. Pierwotnie Mąż myślał o foteliku Recaro, bo testowane przez rajdowców itd., jednak wcale tak wysokich not nie zyskują. Po rozeznaniu w rynku najbardziej przekonani jesteśmy do fotelika Romer King Plus.

Kilka szczegółów dotyczących tego modelu:

Szybka i prosta instalacja, wysoki komfort jazdy, wysoki poziom bezpieczeństwa dziecka oraz łatwa w czyszczeniu tapicerka to cechy jakie wyróżniają King Plus spomiędzy innych foteli w swojej klasie.

Potwierdzono to 4 gwiazdkami w testach bezpieczeństwa ADAC.

KING PLUS - fotelik dla dziecka w przedziale wagowym 9 - 18 kg zapewnia ochronę w razie uderzenia bocznego dzięki głębokim, miękko wyściełanym ścianom bocznym.

Fotelik można ustawić w pozycji leżącej, jak i do spania, regulując kąt nachylenia bez niepokojenia dziecka. Przedni, regulowany zagłówek i pasy podnosi się wraz ze wzrostem dziecka, tym samym eliminując ewentualne błędy w ponownej instalacji.

King Plus oferuje unikalny system napinania pasów (odchylić-zapiąć pas- gotowe) i obszar siedziska, który odchyla się do przodu w celu ułatwienia instalacji.

1. Odchylić – daje przestrzeń na poprowadzenie pasa, ułatwia montaż
2. Zapiąć pas – prowadnice pokazują jak przeprowadzić i zapiąć pas
3. Gotowe – powrót siedziska na oparcie spowoduje automatyczne napięcie pasa- dla maksymalnego bezpieczeństwa

Właściwości:


• System napinania pasów dla maksymalnego bezpieczeństwa

•Odchylane siedziska dla łatwej instalacji

• 5 punktowe pasy bezpieczeństwa z regulacja jednym pociągnięciem
• Ochrona w razie uderzenia bocznego z głębokimi, miękko wyściełanymi ścianami bocznymi

• Specjalne wkładki naramienne

• Regulowane zagłówki i pasy – łatwa regulacja z przodu za pomoc jednej ręki

• Cztery stopnie nachylenia – ułożenie reguluje się bez niepokojenia niepotrzebnie dziecka

• Możliwość zaczepienia pasów po bokach- ułatwia wyciagnięcie i posadzenie dziecka w foteliku

• Szybko zdejmowane obicie bez zbędnego wysuwania i wsuwania pasów

• Miękkie i dające się łatwo wyprać obicie

• Kanaliki wentylacyjne w oparciu fotela wspomagające cyrkulacje powietrza

• Instalacja za pomocą 3-punktowego pasa bezpieczeństwa.

Fotelik samochodowy Romer King Plus w roku 2008 został wzięty pod lupę niemieckiego instytutu ADAC. Tutaj nie było niespodzianki – King Plus od Romera zdobył bardzo dobre noty: ocena ogólna – dobry, bezpieczeństwo – dobry, komfort – dobry, czyszczenie – dobry. Jak dotąd jest on jednym najbezpieczniejszych fotelików samochodowych przodem do kierunku jazdy na świecie i cieszy się ogromną popularnością (najczęściej kupowany w kategorii foteliki samochodowe 9-18kg

Pozostaje jeszcze najprzyjemniejsza kwestia wyboru koloru;-) Jestem za fioletem!







Czy ktoś z Was użytkuje ten model fotelika, jakie wrażenia? Co wybraliście dla swoich dzieci? Jestem ciekawa Waszych opinii.


wtorek, 20 sierpnia 2013

A może tak nad morze?

Hasło zostało jak kości rzucone, lato ma się ku końcowi (już mam chwilę depresji na myśl o zimie), my byliśmy znów na Zachodzie, więc sposobności ku temu aby wybrać się nad morze było wiele, tym też sposobem w sobotę wylądowaliśmy nad Bałtykiem.

Podróż koszmar - teoretycznie jazda powinna nam zająć koło 1,5h, my tymczasem jechaliśmy ponad 3;/ Karambol na drodze i klops! Staliśmy w ogromnym korku, Mikołaj wychodził z siebie i fotelika (normalnie wyślizguje się Gigant i staje, więc myślimy ostro nad nowym dla starszaków, ale o tym w innym poście), więc dała się nam we znaki ta droga jak nigdy;/

Sama podróż zajęła nam więcej czasu niż przebywanie nad morzem, ale warto było! Szczególnie dla bezcennego widoku radości na twarzy Mikołaja przy pierwszym kontakcie z wielką falą i wielką piaskownicą:D Piasek zasmakowany razy dwa, zaakceptowany, po raz trzeci już nie tknięty;-) Słońce też zaraz za chmury się schowało, ale dobrej zabawy wcale nam nie zepsuło, dawno się tak nie naśmiałam;-)

Taki mały off top. Po tym wypadzie nad wodę jestem przerażona naszym otyłym społeczeństwem!!! Do przyjaciół zza Oceanu wcale nam nie daleko. Nie mogłam się nadziwić jak malutkie dzieci już od pierwszych miesięcy faszerowane były słodyczami i tym całym syfem, który możemy kupić nad morzem, t r a g e d i a!!! Zdaję sobie sprawę, że niektórzy otyli ludzie są chorzy i mają problem ze zrzuceniem wagi, ale wątpię, że należą do Nich Ci wszyscy plażowicze, których widziałam.


Mimo tego widoku wypad jak najbardziej udany, zresztą co tu będę pisała...;-)













 


czwartek, 15 sierpnia 2013

Penne z cukinią, groszkiem i suszonymi pomidorami

Myślałam, że dziś się nie uda z obiadem czwartkowym, ale Mąż zabrał Mikołajka na długi spacer -> za co kocham przeokrutnie, więc piszę;-)

Naszą wielką kulinarną miłością, która nas zresztą często gubi, bo od niej przybywa nowych kilogramów są makarony;-)

Osoboście najbardziej chyba kocham carbonare, Mąż bolognese jeżeli się nie mylę. Często eksperymentuję w kuchni z makaronem, bo żeby coś dobrego z niego zrobić czasem wystarczy oliwa, czosnek, pietruszka, trochę soli, pieprzu i obiad gotowy;-) Dziś zaproponuję Wam szybki w przygotowaniu makaron z cukinią, zielonym groszkiem, suszonymi pomidorami i dużą ilością parmezanu, który do końca parmezanem nie jest, ale o tym zaraz:D

S K Ł A D N I K I:

2 średniej wielkości cukinie
makaron penne (ostatnio wcinaliśmy ten -> KLIK)
dwie małe puszki ekstradrobnego groszku konserwowego* (dokładnie ten -> KLIK)
9 sztuk płatów suszonych pomidorów* (ostatnio kupiłam te -> KLIK)
2 ząbki czosnku
oliwa z oliwek
sól
świeżo zmielony pieprz
 kawałek parmezanu* (20 dag) (kupuję zawsze ten -> KLIK)
 
 
* jeżeli ktoś nie ma dostępu do ekstradrobnego groszku może wykorzystać zwykły, większy, z mniejszym wygląda po prostu bardziej estetycznie i delikatnie
 * około 3/4 słoika, ale jak ktoś bardzo lubi suszone pomidory to może dodać tyle ile ma ochotę zjeść 
* Dziugas to wprawdzie ser typu parmezan, ale bardzo lubimy jego smak no i jest dużo tańszy od prawdziwego a smakuje bardzo podobnie

Cukinię myjemy, obieramy, kroimy w małe prostokąty i podsmażamy na oliwie aż zmięknie i lekko się zarumieni, pod sam koniec smażenia obieramy ząbki czosnku, przeciskamy przez praskę, lub drobno siekamy, wrzucamy do cukinii i podsmażamy około minuty, uważamy żeby się nie przypaliła. Przypalona jest gorzka i może zepsuć smak potrawy.
Całość (cukinia + czosnek) wrzucamy do dużego garnka.
W międzyczasie tak zwanym wstawiamy wodę na makaron z łyżeczką soli. Kroimy na kawałeczki lub paseczki nasze suszone pomidory, odcedzamy groszek. Do naszej cukinii z czosnkiem wrzucamy pokrojone pomidory. Odcedzamy makaron i wrzucamy do garnka ze składnikami, doprawiamy solą i pieprzem. Na samym końcu wrzucamy groszek i delikatnie mieszamy żeby nie zrobiła się papka. Na samym końcu już na każdym z talerzy ścierami parmezan.

SMACZNEGO!!






wtorek, 13 sierpnia 2013

S E N

Od zawsze wiadomo, że kocham spać:D Jeszcze przed Mikołajem Mąż śmiał się zawsze ze mnie, że przed zaśnięciem liczyłam sobie ile godzin snu mi zostało - tak robiłam w tygodniu, kiedy wstawałam do pracy. Jak po obliczeniach nie wychodziło 8 było nie fajnie;-) Najgorzej jak minut ubywało a sen nie chciał przyjść, wkurzałam się jeszcze bardziej i pewnie przez to też zasnąć nie mogłam. Przed porodem Siostra mającą już wtedy dziecko powtarzała śpij ile wlezie:) No i spałam, drzemka po południu była stałym punktem dnia:)
Na zapas, jak radzili niektórzy też nie udało się wyspać, bo jak? Do kieszeni miałam schować te godziny snu i wyjąć w kryzysowym momencie(?)

Wtedy to w październiku urodził się Mikołajek:)

Przez te kilka dni pobytu w szpitalu spałam razem kilka godzin, adrenalina po porodzie była w mojej krwi na tak dużym poziomie, że z tych emocji wcale nie czułam się śpiąca. Po powrocie ze szpitala do domu byłam pewna, że moje dziecko będzie przesypiało nocki, bo przez te kilka dni budziło się nie często, ale jak się szybko okazało to wszystko sprawka żółtaczki z którą wypuszczono nas ze szpitala:)

Zaraz jak pożegnaliśmy żółtaczkę przywitaliśmy pobudki, nawet co godzinne. Mówiłam wtedy do mojej Mamy, że jakby tak się budził co dwie godziny będzie rewelka!
Po kilku dobrych miesiącach pobudki następowały trzy, cztery razy w ciagu nocy a ja dziwiłam się wtedy nieprzytomna jak mogłam zachwycać się opcją pobudek co 2 godziny!!!

Moje dziecko w pewnym okresie swojego życia, kiedy to za oknem jeszcze hulała ostra zima wpadło na genialny pomysł żeby wstawać o 4, czasem łaskawie o 5 nad ranem. Wściekłość mnie ogarniała, bo co tu robić kiedy za oknem noc, ale cierpliwie czekałam na lepsze czasy:)

Doczekałam się! Mikołaj aktualnie budzi się dwa, trzy razy w ciągu nocy o ile nic Jemu nie dolega a ja i tak jestem okrutnie nieprzytomna!
Bywają ciężkie nocki i teraz, po dziesięciu miesiącach i wtedy zawsze rano jak wstaję w stanie bez stanu żadnego obiecuję sobie, że zaraz jak Miko rozpocznie pierwszą dzienną drzemkę położę się razem z Nim i to odeśpię, chociaż w minimalnym stopniu. No, ale wtedy na spotkanie tej myśli wychodzi rzeczywistość, bo przecież jest okazja żeby szybko i w delikatnym spokoju, bez wychodzenia co chwilę z wanny żeby podać kolejną rzecz, która spadła Mikołajowi wziąć prysznic, umyć głowę, umalować się żeby jakoś wyglądać, zjeść śniadanie w kilka minut i ogarnąć mieszkanie, bo po nocce mam czasem wrażenie, że grasują u nas złe krasnoludy i robią porządny rozpiernicz! Nie ma więc drzemki.

Miko śpi dwa razy dziennie, więc w okolicach 13, 14 następuje kolejna i wtedy znów przysięgam sama sobie, że położę się z Mikołajem i cieszę się na tą myśl bardzo;-) Mikołaj zasypia a ja mam w głowie obiad, który trzeba zrobić i dla siebie i dla Mikołaja. Ok, ze swojego czasem co drugi dzień mogę zrezygnować, bo czasem pozostaje do zjedzenia ten wczorajszy, ale Mikołajowi gotuję codziennie a jak Misio wstaje po popołudniowej drzemce to zaraz zagląda w garnuszki czy już aby jest co zjeść. Tak też szybko przystępuje do robienia obiadu z nadzieją, że ogarnę to w miarę sprawnie to położę się chociażby na 15 zbawiennych minutek. W momencie kiedy już udaję się do sypialni w której śpi mój Śpioch zaczyna szmerać niania i już wiem co to oznacza - Śpioch na nogach;-)
Tym sposobem drzemka popołudniowa też przelatuje mi koło nosa a przychodzi kryzys, bo spać się chce okrutnie. Poza tym należę do niskociśnieniowców i przeważnie ciśnieniomierz pokazuje 90/60, więc bez dwóch kaw dziennie nie ma opcji funkcjonowania;]

Pilnuję się natomiast wieczorami. Miko zasypia koło 20, czasem 20:30 i nie ma u nas opcji szaleństwo wieczornych w wykonaniu Misia. Czas po 20 mam albo ja sama dla siebie albo mamy go razem z Mężem, kiedy jest w domu. Kiedy jestem sama, czytam, siedzę przed kompem, ogarniam coś w domu, kiedy jest Mąż lecimy z kolejnymi odcinkami serialów, aktualnie wałkujemy Oficerów;-)
Aktywność moja wieczorna kończy się wraz z wybiciem 22, czasem zaszaleję i jest to 22:30 i wtedy Mąż może błagać, prosić nie ma mocnych. No, chyba, że jest weekend i mam obiecane dłuższe spanie rano, daję się namówić na towarzystwo do 23;-) Jeżeli nie ma takiej opcji oddalam się w stronę sypialni, przeczytam stronę książki i zasypiam w tak szybkim tempie, że zanim dołączy do mnie Mąż ja już jestem w objęciach Morfeusza:D

Jak u Was ze spaniem? Kładziecie się w ciągu dnia na drzemki z Waszymi dziećmi?  Jak sobie radzicie z brakiem snu? Oczywiście są Mamy pracujące, które podziwiam jak nie wiem co;-)




niedziela, 11 sierpnia 2013

O tym, że Szczecin czasem leży nad morzem:)

Spotkałam się już wiele razy z twierdzeniem, że Szczecin leży nad morzem:D Pamiętam, że kiedy jeszcze tam pracowałam przyjechała do mnie do biura koleżanka warszawianka (uwaga: nie mam nic do warszawiaków, lubię tak, jak poznaniaków;)) w japonkach i zwiewnej sukience i przy wspólnym zaparzaniu kawy zapytała którędy dojdzie nad morze... Zawsze mnie to bawiło, ale co się dziwić jak jedna z imprez szczecińskich w okresie letnim jak na przekór Dniami Morza się nazywa;-)

W zeszły weekend zmieniłam zdanie i śmiem potwierdzać i twierdzić, że był po raz drugi taki czas, że Szczecin faktycznie nad morzem leżał i to nie byle jakim!

Oczywiście mowa o Tall Ships Races, kiedy to na finał zlotu żaglowców zawijają do naszego szczecińskiego portu morskie cacka i to takie, że dech zapiera. Człowiek staje na Wałach Chrobrego i duma go rozpiera na wszelkie strony świata. Po raz drugi - przy okazji tej imprezy -> bo duma mnie często rozpiera na myśl o Szczecinie byłam dumna, że jestem właśnie stamtąd.

Szczecin naprawdę żył kolorami, ludźmi, muzyką, śpiewem, tańcem i wodą. Pierwszy raz finał odbył się w Szczecinie w 2007. Studentką jeszcze wtedy byłam i ciut inaczej ten czas przeżywałam:D Nie zapomnę jak o świcie ze znajomymi wracaliśmy z nad morza i na jednym z mostów o wschodzie słońca stało mnóstwo fotografów i łapało ten piękny obraz zacumowanych żaglowców na tle słońca, co to nowy dzień witało. Coś pięknego!
W tym roku żaglowce pokazałam mojemu Mężowi i Mikołajowi. Mąż sceptyk jeżeli chodzi o Szczecin, ignorant nawet bym śmiała napisać, zawsze spierający się z moją Mamą o inwestycje szczecińskie i różne przedsięwzięcia też z zachwytem patrzył na żaglowce i nawet w trójce imprez krajowych ulokował ten zlot:D

W sobotę po raz pierwszy od narodzin Mikołaja (nie licząc ślubu koleżanki) wyrwałam się wieczorową porą z moim brunetem i Siostrą na miasto. Oczywiście oprócz spacerów bulwarami musiałam zaliczyć wesołe miasteczko, bo drzemie we mnie dzika rządza takich atrakcji, świetnie się bawiłam! Mikołaj w tym czasie smacznie spał pod bacznym okiem swej babci, Mamy mojej najukochańszej. W tle Eska grała, ale albo staram już albo gwiazdy jednego sezonu pogrywały, bo połowy artystów kompletnie nie kojarzyłam;]

Niedziela też spacerowa bardzo, tym razem w towarzystwie Mamy, Mikołaja i najmłodszej z sióstr. Miko zachwycony chyba najbardziej karuzelami, które przed nim swe harce odstawiały i flagami powiewającymi na masztach żaglowców, które to w powietrzu złapać próbował, zabawny bardzo obraz;-)

Wieczór niedzielny powtórka z soboty, Nelly Furtado nam grała (ma powera kobieta) a my plotkom się oddawaliśmy, bo udało się ze znajomymi spotkać. Aktywny i intensywny weekend!

Jeżeli nigdy nie byliście w Szczecinie  - zapraszam, szczególnie właśnie w okresie finału regat, który mam nadzieję jeszcze nie raz odbędzie się w Szczecinie. Nawet Nelly Furtado Szczecinem była zachwycona i stwierdziła, że Paryż Jej przypomina -> dobrze się przygotowała do wizyty:D

ps. dwa fakty z minionego zlotu;-) źródło: fanpage TSR 2013 na FB

Dane z lotniska Goleniów > specjalnie na TSR 2013 przyleciało do Szczecina 3580 gości z zagranicy - głównie z Londynu i Oslo, ale też Tokio, Sydney, Pekinu, Waszyngtonu, Los Angeles i Seulu! Wedle deklaracji ich pobyt miał trwać kilka dni i kosztować średnio 460 euro, co łącznie daje wydatki rzędu SIEDMIU MILIONÓW ZŁOTYCH.Policja podliczyła, że ostatecznie przez kilka dni trwania zlotu na jego terenie pojawiło się 2 miliony 750 tysięcy osób! Morze ludzi! 


Kto był w Szczecinie ręka do góry!